DZIENNICZEK POSTĘPÓW - dwie letnie sukienki i dawno niewidziany płaszcz Anna

5/09/2017 Made by Wera 5 Comments



Uszycie czegokolwiek zajmuje mi sporo czasu. Dzieje się tak z różnych przyczyn. Czasem nie mam czasu, weny twórczej, nie chce mi się, bo wolę grać w grę, pracuję, muszę posprzątać, tudzież zrobić coś innego w domu, albo po prostu natrafiam na problem, który musi swoje odleżeć, żeby się rozwiązać. Potem udaje mi się skończyć projekt, albo wręcz przeciwnie i czuję się zobowiązana tłumaczyć z efektów wszystkim, których poinformowałam o jego istnieniu. W przypadku rzeczy, które rzeczywiście skończyłam powstają przydługie notki na blogu, które mają zbyt wiele dygresji z procesu szycia i których nikt nie chce czytać.
Postanowiłam, że rozwiązaniem będą wpisy z serii Dzienniczka postępów, w których z czystym sumieniem mogę się spowiadać z tego co nie poszło, dlaczego nie poszło, albo dlaczego tak długo nie idzie. Jeśli Was interesują tylko projekty, które udało mi się zakończyć względnym sukcesem, możecie chcieć pomijać te posty.

TRUDNE SPRAWY


Oto dawno niewidziany płaszcz Anna. Projekt na podstawie wykroju z Postępu Krawieckiego z 1957 roku. Oddałam mu dużo serca i czasu. Dlaczego chwilowo zarzucony? Powód jest prosty: zajął mi tyle czasu, że przyszła kalendarzowa wiosna i postanowiłam przerzucić się na letnie sukienki, żeby zdążyć wbić się w sezon. 
Płaszcz zdecydowanie chcę skończyć, choć jest kilka rzeczy, które już teraz wiem, że spartaczyłam. Po pierwsze kołnierz. Nie układa się tak jak powinien i nie mam pojęcia co jest przyczyną. To znaczy wiem, że jest to błąd konstrukcji, ale nie wiem dokładnie co zrobiłam źle. Kołnierz troszkę marszczy się na ramionach. Myślałam, że wyeliminowałam problem po skorygowaniu modelu próbnego, ale niestety nie do końca. Jeśli się uda, postaram się zabrać płaszcz na wieś, do starszego Pana Krawca, po którym odziedziczyłam Postępy Krawieckie i być może to rozwieje tę zagadkę. Na razie jest jak jest. Mogło być gorzej!
Drugą rzeczą, która już mnie troszkę irytuje, jest ilość materiału przy wypustkach kieszeni. Wydawało mi się, że dbałam o eliminacje zbędnych warstw, ale okazało się, że w rogach zrobiły się małe bulki. To jest problem z rzędu głupi nie zauważy, a mądry będzie myślał, że tak miało być, ale ja wiem jak jest i spędza mi to sen z powiek. 
Aha, i zapomniałabym - rękaw jest do poprawy. Chodzi mi o ten fragment u góry, gdzie powstały mini fałdki. 
Ta ciemna plama z prawej strony to wierzchnia warstwa kołnierza, w kolorze ciemnej zieleni (czego nie widać na zdjęciu). Wyłogi będą w kolorze wypustek kieszeni i tej rzeczy u wylotu rękawa, której nie potrafię nazwać (wiem, wstyd!).

LATO, CIEPLEJSZY WIEJE WIATR


Pierwsza bezimienna sukienka ma powstać na podstawie wykroju z lat 60tych. Mowa o Vouge 5497. Stosunkowo prosty krój, niespecjalnie dopasowany w talii, łódkowy dekolt. Sukienkę skroiłam z pięknego żakardu, który dostałam od Rvdzik. Motyw kwiatowy, troszkę wypłowiałe kolory, lato jak nic. Wszystko pięknie, tylko okazuje się, że ten żakard wcale nie chce mnie słuchać.
Problem pojawił się, kiedy zszyłam zaszewki...

Żakard jest na tyle lejący, że przy zaszewkach wyprawia co che i układa się co najmniej dziwnie. Rzeczone zaszewki zamierzam spruć, a górę przodu podkleić i uspokoić lekką flizeliną. Mam nadzieję, że to pomoże rozwiązać problem. Jeśli nie, sięgnę po tkaninę do zadań specjalnych i podszyję ten element jedwabną organzą. 
Nie chciałabym rezygnować z tej tkaniny. Spójrzcie jak pasuje to tego kroju! 
(Wszystko oprócz zaszewek na razie spięte szpilkami)

BURZLIWE LATA 40STE


Na koniec sukienka Simplicity 1595, która jak do tej pory nie przyniosła mi żadnych powodów do narzekań, ale też jeszcze nie zaczęłam jej szyć. 
W sumie to zaliczyłam epizod w krojeniem na podwójnie złożonym materiale, kiedy to odkryłam z paniką, że zużyłam ponad połowę tkaniny, a kluczowe (i największe) elementy sukienki wciąż leżą nieskrojone. To był jeden z tych problemów, które musiały odleżeć swoje i do których wróciłam uzbrojona w kilka magicznych zaklęć i jakoś się udało! 
Na razie poświęciłam sporo czasu na podklejenie krytycznych elementów cienką flizeliną i przeniesienie oznaczeń z wykroju na materiał. Ponieważ moje szycie następuje w nieregularnych interwałach czasowych, uznałam, że najskuteczniejszą metodą będzie tradycyjna fastryga. Znacie metodę pętelkowania? (tak serio, to nie wiem, czy  to się tak poprawnie po polsku nazywa...)

Przez linię na wykroju, którą chcę przenieść na materiał przeprowadzam luźno fastrygę pozostawiając pętelki:

Kiedy oddzielam wykrój od tkaniny, mam długie odcinki nitek, które delikatnie odcinam przy samym pergaminie.

Tym sposobem mam zaznaczone osobnym kolorem nitki linie zagięcia materiału i środek przodu. Fastryga jest łatwa do usunięcia, sto razy bardziej precyzyjna niż kreda krawiecka i bardziej trwała niż flamastry 24h.

Kilka słów o tkaninie: jest to (o ile pamiętam) wiskoza. Bardzo lekka, zwiewna i trochę trudna do ujarzmienia. Na tyle, że rozważałam zakup krochmalu w spray'u, ale chyba już zawarłyśmy rozejm. Kupiłam ją w ABAKHAN w Chester, kiedy odwiedzałam mamę parę lat temu. Urzekł mnie ten drobny wzór samolotów i bardzo chciałam z niej uszyć sukienkę na krakowski Piknik Lotniczy! Impreza odbędzie się 24/25 czerwca i chcę wierzyć, że zdążę :)

***
Tyle w pierwszym odcinku zwierzeń Wery z ujarzmiania nowych wykrojów i tkanin! Postaram się, aby kolejne wpisy z tej serii równie mocno mroziły krew w żyłach ;)
Tymczasem pozdrawiam i życzę spokojnego popołudnia!


You Might Also Like

5 komentarzy:

  1. Wszystko zapowiada się pięknie, płaszcz to będzie cudo, bardzo ciekawa jestem efektu końcowego ale i dalszych postępów w szyciu. :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :)
      Płaszcz chcę naprawdę dopieścić i mam nadzieję go nosić przez całą kolejną zimę :) Do sukienek wracam jutro.
      Będę raportować dalsze postępy ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Powiem Ci tak - podziwiam Twoje podejście do szycia, że każdy etap traktujesz z takim namaszczeniem i z równie wielkim uwielbieniem opisujesz tutaj swoje krawieckie perypetie. Choć może już coś podobnego Ci kiedyś pisałam :-) I mocno kibicuję, byś zakończyła sukcesem ponapoczynane projekty. Płaszcz ma zadatki wyjść wspaniale, jeśli nad nim jeszcze popracujesz :-) Oba materiały sukienkowe skradły moje serce! Są taaakie vintage :-) A ten lejący żakard co nie chce współpracować przy zaszewkach - może by go ostatecznie przestebnować ( że niby ozdobnie)po obu stronach szwu? Choć zapewne nie o taki efekt Ci chodziło... twarda sztuka z niego, ale oby Ci się udało go złamać ! ;-) Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, dziękuję Ci bardzo :) Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała usiąść i uszyć coś po prostu w jeden dzień! Czasem próbuję, ale potem wskakuje jakiś trybik, który mówi mi "po co się spieszyć, mogę to zrobić tradycyjnie"... I kończę szyć sukienki po 6 miesiącach... :) Mam nadzieję, że te dzienniczki zmotywują mnie do przyspieszenia tempa pracy.
      Dziękuję za podpowiedź, stębnowanie nie jest głupim pomysłem i chyba nie obędzie się bez niego przy zapięciu sukienki, bo ten żakard naprawdę jest odporny na prasowanie :) Obawiam się jednak, że nie rozwiąże to problemu zaszewek, bez uprzedniego wzmocnienia ich dodatkową warstwą innego, bardziej posłusznego materiału. No cóż, metodą prób i błędów będę szukać rozwiązania, które zadziała :)
      Dziękuję za wizytę i pozdrawiam również :)

      Usuń
  3. Ja bardzo lubię Twoje "przydługie notki na blogu". Moim zdaniem są najciekawsze, bo zawierają sporo detali konstrukcyjnych oraz szczery opis tego, co wyszło, a co nie i dlaczego ;) Konstrukcja płaszczy i żakietów to śliska sprawa - najciekawsze jest to, że u mnie też się często sprawa sypie przy kołnierzu (chciałoby się rzec: bermudzkim - w jego pobliżu giną projekty szyciowe ;)). Od żakardu odpocznij. Myślę, że dasz radę skończyć na czas sukienkę w samoloty i że przyda się taki ładny projekt, który będzie można skończyć, założyć na grzbiet i się trochę nacieszyć. W końcu ma to być przyjemność, a nie walka i obowiązek. Go girl! :)

    OdpowiedzUsuń