SIMPLICITY 1595 - Kobieta z przeszłością, sukienka po przejściach

8/13/2017 Made by Wera 14 Comments


Uszyłam sukienkę. Nic wielkiego, mogłoby się wydawać, jednak więcej znaków na niebie i ziemi mówiło, że to się nie może zakończyć sukcesem.

Zaczęło się niewinnie... Krojenie na podwójnie złożonym materiale, wszystko zgodnie z planem, aż tu nagle okazuje się, że jest go fizycznie mniej niż w mojej głowie... Oczywiście wszystkie pierdoły już skrojone, a ja zostaję z dwoma przodami (krojonymi razem z odszyciem) i tyłem spódnicy... Tkaninę kupiłam parę lat temu podczas wizyty w Północnej Walii, więc o dokupieniu nie było oczywiście mowy... Udało mi się skroić wszystko dzięki użyciu tajnych szamańskich zaklęć, a tajemnica poliszynela mówi, że przody są skrojone w różnych kierunkach, ale szczęśliwie chaotyczny wzór idealnie maskuję ten fakt. Jakimś kosmicznym cudem te różnie skrojone przody nie powyciągały się w przeciwne strony przy praniu, a prałam tę sukienkę kilka razy zanim w ogóle ją na siebie założyłam, ale o tym za chwilę.


Samo szycie sukienki było dosyć przyjemnym doświadczeniem, choć nie należało do najłatwiejszych przepraw... Dzisiejszy wpis uzupełnię zdjęciami i szerszym opisem konstrukcji i spraw technicznych od lewej strony, troszkę detali pojawiło się też już w dzienniczku postępów. Teraz ograniczę się do ogólnych wrażeń z procesu twórczego.

Zabawne jak proste wydają się konstrukcje sukienek z lat 40stych i 50tych. Nawet obrazkowy opis szycia krok po kroku dołączony do kopertowych wykrojów nie oddaje ogromu pracy, jaki czeka niczego niespodziewającą się domorosłą krawcową. Te rękawki krojone razem z karczkami, marszczenia przodów i pleców, dziwne kąty w dziwnych miejscach są nieśmiałym zwiastunem potu na czole i odcisków od igły na palcach... 

Jakby tego było mało, są jeszcze na tym świecie różnego rodzaju tak zwane zdarzenia losowe. Takim zdarzeniem, które zdarzyło się właśnie mnie w trakcie szycia, był incydent z jajkiem, a konkretnie rzecz ujmując z jego białkiem... Otóż moja wcale nie lepsza druga połowa postanowiła nakarmić psy surowym jajkiem w miejscu mojej pracy twórczej. Przemilczę fakt, że na to miejsce zazwyczaj wybieram kuchnię (duży stół, dobre światło)... Wina została bezsprzecznie ustalona w trybie natychmiastowym, ale cóż tam z ogłoszenia prawomocnego wyroku, skoro zbrodnia się dokonała. Spódnica została poplamiona. Na domiar złego początkowo zupełnie nie zdawałam sobie sprawy ze szkodliwości popełnionego czynu... Białko.. Spierze się... No chyba, że jednak nie!

Jeśli nigdy nie mieliście doczynienia z usuwaniem białka (zwłaszcza zakrzepniętego) z odzieży, to jesteście szczęściarzami. Szybki risercz na googlu wydał jednoznaczny wyrok - albo amoniak, albo kosz na śmieci. Decyzja była więc prosta - udałam się do supermarketu budowlanego i nabyłam roztwór amoniaku 20%. Tutaj muszę zaznaczyć, że jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy amoniak rzeczywiście aż tak bardzo śmierdzi, to potwierdzam. Chciałabym powiedzieć, że wiem to, bo dużo czytam, niestety prawda jest bardziej wstydliwa... Zaliczam się do grona osób, które akurat zawsze zastanawiały się, czy amoniak AŻ TAK śmierdzi... Do tego stopnia, że po odkręceniu buteleczki podstawiłam nos i nieśmiało powąchałam. Tak. Tak było. 
Cóż mogę powiedzieć... Wspomnienie prawdziwego, tartego chrzanu z dzieciństwa, który po spożyciu wykręcał mózg na drugą stronę zostało wyparte przez nowe, dużo bardziej przykre doświadczenie... Woda maniakalna, bo tak ja przechrzciłam, byłaby w stanie wskrzeszać zmarłych... Dziwię się, że nikt jeszcze na to nie wpadł. Być może wszyscy są mądrzejsi niż ja i nikt tego nigdy przede mną nie wąchał bezpośrednio z butelki... Myślicie teraz pewnie o boże jak można być tak głupim, ale ja to widzę inaczej. Dzięki mojej obywatelskiej odwadze możecie mówić, że wiecie jak bardzo śmierdzi amoniak, bo dużo czytacie! 
I ja to tak tutaj zostawię...

Amoniakowa kuracja za trzecim podejściem przyniosła efekty i nadszedł dzień kiedy mogłam wyprowadzić sukienkę przed szerszą publiczność. Nie wiem czy macie jakieś doświadczenia z szyciem, czy też noszenie rzeczy w stylu lat 40/50/60tych, ale mnie największą radość sprawiają komentarze starszych Pań na ulicy. Ja sobie zdaję sprawę, że to może być bardzo dziwne, ale dosyć często kiedy noszę własnoręcznie uszyte kreacje, gdzieś jakaś starsza Pani ogląda się za mną i mówi, że świetnie wyglądam, takie kobiece ciuszki, dobrze leżą, a ja się cieszę jak dziecko. Najlepsze komplementy jakie można zebrać, bo nie podszyte żadnym żądaniem, czy podtekstem! Na prawdę polecam.

Aha, dochodzimy do końca wpisu, więc wypadałoby wspomnieć o dzisiejszych zdjęciach... Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że nie zdawałam sobie sprawy, że ta wysokość obcasa wygląda aż tak absurdalnie!!! Teraz, kiedy już to z siebie wydusiłam, chciałam podziękować mojemu Instagram Husband - Łukaszowi. Dzisiaj poszło nam znacznie sprawniej niż ostatnio i jestem szczerze wzruszona, że nie wspomniał mi wcześniej o tym, jak zdążyłam się wygnieść w tej sukience. Co ja bym bez Ciebie zrobiła :)

Jeśli chodzi o te retro nieostrości... Tajemnica tkwi w chyba niesprawnym aparacie cyfrowym i radzieckich obiektywach na M42 (to jest gwint taki jak był w Zenitach). Ogólnie, jeśli pytacie, to powiedziałabym, że to jest zamierzony efekt i pasuje! A jeśli uważacie inaczej, to się po prostu nie znacie na sztuce i tyle ;)


You Might Also Like

14 komentarzy:

  1. Ale pięknie! Sukienka była warta trudu, wyglądasz zjawiskowo (a przy tym zwyczajnie).

    A tekst ... ubawiłam się :) Widzę, że dobrze się bawiłaś! Obcas wygląda zdecydowanie interesująco, ale (zanim przeczytałam wyjaśnienie) uznałam, że to nawiązanie do stylistyki lat '40 i się z tym wyjaśnieniem sama ze sobą zgodziłam i poszłam dalej. Fantastyczny wpis :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję za tak miłe słowa! Przyznaję, że mnie dziś dosyć poniosło. Bardzo się cieszę, że czytając post można się prawie równie dobrze bawić, co pisząc go :D

      Obcasy... Wszystko się zgadza, ale jakoś tak zabawnie wyszło. Tak to już bywa przy zderzeniu fantastycznej wizji z rzeczywistością. Najważniejsze, że wszystko zakończyło się względnym happy endem ;)

      Usuń
  2. Śliczna sukienka, zaraz mi się kojarzy latami 40- tymi, przeniosłaś mnie w ten świat całą stylizacją. Wyszło cudownie i sukienka warta tego trudu, bardzo ładna :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Poczułam się jak starsza pani, bo dokładnie właśnie chciałam powiedzieć komplement, że ślicznie odszyta i że dobrze leży :-) Rozbawiłam się przy tym poście, bardzo się cieszę że sukienka skończona i nie trafiła gdzieś w kąt mimo przygód. Bardzo wdzięczna sukienka, no niech mi kto powie co złego było w tym, że kobieta wyglądała jak dama.
    A co do aparatu, to tu już kompletnie się wzruszyłam. Przypomniałaś mi o moim biednym starym Zenicie, który leży gdzieś zapomniany, a tak uwielbiałam zapach skóry z jego futerału :-)))
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh tak, zapach skóry i radzieckiego smaru jest nie do podrobienia! :) I ta rozmarzona, zezowata optyka... Polecam spróbować pstryknąć jakiś film, z wywołaniem nie powinno być jeszcze problemów ;)
      Dziękuję za odwiedzimy i ciepłe słowa <3

      Usuń
  4. Urocza sukienka. Fason retro i tkanina prezentuja sie swietnie. Kolor twarzowy, a foty maja klimat XD

    OdpowiedzUsuń
  5. Sukienka piękna i naprawdę świetnie leży. :)
    A propos paskudnych zapachów. Niestety znam zapach wody amoniakalnej, więc wiem, co czułaś. W labie włókienniczym czasem nie da się uniknąć styczności z obrzydliwymi woniami. Jednak nic nie zadziałało na mnie tak, jak zapach stężonego kwasu octowego. Ocet spożywczy to pikuś w porównaniu z nim. :D Myślałam, że mi głowę urwie, choć wcale specjalnie nie próbowałam się zaciągać. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to są historie, dla których warto publikować takie wpisy! :) Bardzo dziękuję za tę informację, mam bardzo dużą nadzieję, że nie przyda mi się jednak w praktyce ;)

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Usiłuję uroczo dygnąć, ale chyba nie do końca wychodzi ;)

      Usuń
  7. Śliczna, szkoda by jej było gdyby poszła do wyrzucenia :-) A z krojeniem też tak czasem mam, że muszę kombinować gdzie ostatni element wcisnąć, zastanawiam się wtedy, ile faktycznie potrzebowałabym materiału gdyby więcej czasu poświęcić układaniu elementów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynam wątpić w to, czy da się w ogóle obliczyć ile czego potrzeba, zwłaszcza przy wzorzystych tkaninach. Jakby się nie gimnastykować, to ten materiał zawsze fiknie koziołka i człowiek po fakcie reflektuje się, że nie zaszkodziłoby jeszcze z pół metra :D
      Pozdrawiam i dziękuję za wizytę :)

      Usuń